Podziękowania dla Ryśka z Grupy Beskidzkiej GOPR i Adama Maraska z TOPR za pomoc przy rozbudowie tego rozdziału oraz za udostępnienie historii ze swoich akcji ratunkowych.
GŁÓWNYM POWODEM, DLA KTÓREGO POWINIENEŚ PRZECZYTAĆ W CAŁOŚCI TEN ROZDZIAŁ KSIĄŻKI (podzielony na Rajzyblogu na kilka artykułów),
JEST UŚWIADOMIENIE SOBIE ZAGROŻEŃ, Z JAKIMI MOŻESZ SPOTKAĆ SIĘ W GÓRACH.
Wcześniejsza część tego artykułu – Zawartość plecaka. Bezpieczeństwo cz. 5
Nie rozdzielajcie się
Jeżeli nie jest to całkowicie konieczne nigdy, przenigdy się nie rozdzielamy. Jeżeli wyruszyliśmy na szlak w 5 osób, to wracamy w co najmniej 5 (zawsze ktoś może się przyłączyć), ale nigdy nie pozostawiamy kogoś na samodzielny odpoczynek.
26 lipca 1960 roku był dniem, w którym „turyści” zdobyli szczyt nieodpowiedzialności i wykazali się totalnym brakiem wyobraźni. Grupa studentów z Politechniki Częstochowskiej wyruszyła na Świnicę. Niestety los chciał, że jeden z nich osłabł po drodze. Jako że wszystkim pozostałym uczestnikom wyprawy energia dopisywała, to postanowili, że nie będą robić zbędnych przerw i zaczekają na najsłabszego członka ekipy na szczycie. Aby ułatwić mu wspinaczkę, to balast w formie wody i prowiantu sami wniosą za niego na szczyt. Gdy Bogdan S. po pewnym czasie zregenerował się na tyle, aby wyruszyć w dalszą wyprawę, to dotarł na szczyt dosłownie resztkami sił.
Wyczerpany z trudem odczytał kartkę pozostawioną dla niego przez jego „kompanów”. Widniała na niej informacja, że cała ekipa wyruszyła na Kasprowy Wierch, ponieważ na szczycie było zbyt zimno, aby na niego zaczekać, i że spotkają się w schronisku. Wycieńczony Bogdan S. schował się – czy bardziej upadł pomiędzy głazami, licząc pewnie, że ktoś go tego wieczoru jeszcze znajdzie – mowa o roku 1960, a tym samym czasach przed telefonami komórkowymi! Niestety nie miał tyle szczęścia. Po nocnych opadach i wichurach odnaleźli go ledwie żywego dopiero poranni przypadkowi turyści. Ta historia jest jednocześnie świadectwem cudu przetrwania, jak i szczytu głupoty, dlatego warto o niej pamiętać, wybierając się większą grupą w góry.
Przezorny zawsze ubezpieczony
Ubezpieczeniom zostanie w przyszłości poświęcony osobny rozdział, ale już w tym miejscu warto być świadomym, że jeżeli po słowackiej części Tatr będziemy potrzebować pomocy śmigłowca ratunkowego, to taka „przygoda” może się okazać naszą najdroższą atrakcją w życiu! Takie jedno czy dwudniowe ubezpieczenie obowiązujące na terenie Słowacji możemy kupić w Internecie od ręki poniżej 10 zł! Warto o tym pomyśleć.
Niebezpieczne zwierzęta
Czy w Beskidach powinieneś obawiać się zwierząt? Ja osobiście zawsze najbardziej obawiałem się psów, które uciekły z pobliskich gospodarstw, albo tych pasterskich – czasem bardzo agresywnych. Jednak prawda jest taka, że mogą one stanowić problem niezależnie od tego, czy znajdujesz się w górach czy na wsi albo nawet w mieście – szczególnie na Ukrainie i w Rumuni. Kilkukrotnie w życiu podczas zagranicznych wędrówek miałem spotkania z dużymi psami, ale o tym piszę więcej w dalszej części tego rozdziału dotyczącej gór na świecie, bo w naszym kraju jest to marginalny problem.
Dowiedziałem się zresztą od GOPR-owców, że ataki zwierząt na ludzi to bardzo niewielki problem, jednak bardzo działający na naszą wyobraźnię. Jak podaje WHO, rekiny zabijają rocznie od 6–10 ludzi, hipopotamy ok. 500, domowe psy 25 000, a komary nawet 750 000. Jednak to rekinów boimy się najbardziej. Tak samo jak filmowcy zrobili czarny PR rekinom filmem „Szczęki”, tak samo bajka o Czerwonym Kapturku zrobiła wilkom. Od najmłodszych lat wpajano nam, że wilki są złe, a do tego straszono nas wilkołakami.
Wilki – kilka faktów, nie mitów
Jeżeli wędrujesz pieszo lub na dwóch kółkach po europejskich bezdrożach, to może trochę obawiasz się niedźwiedzi, ale na pewno w koszmarach nawiedzają Cię wilki. Poczytałem na temat tych zwierząt, poszukałem oficjalnych statystyk i myślę, że warto abyś kilka z nich poznał.
W 1975 roku populacja wilka w Polsce liczyła ok. 100 osobników, w 1998 już 500, a ostatnie obserwacje z 2018 podają liczby sięgające już 2000 sztuk. Tak, dobrze napisałem. W Polsce może na stałe mieszkać nawet 2 tysiące osobników. Mają się one u nas tak dobrze, że z Polski przedzierają się do Niemiec, zwiększając swoją przygraniczną populację o 38% rok do roku (źródło www.gios.gov.pl – Raport Liczebność i monitoring populacji wilka – Wojciech Śmietana). Bardzo dużo wilków występuje już nie tylko w polskich górach (najwięcej Bieszczadach), ale także w Wielkopolsce, woj. kujawsko-pomorskim i w województwach graniczącymi z Niemcami.
Czy to powody do paniki? Oczywiście, że… nie. To powody do radości, ponieważ wilki odgrywają niesłychanie ważną rolę w przyrodzie (polecam w tym miejscu książkę „Nieznane więzi natury” Petera Wohllebena, w której sporo na ten temat). To jest nasz wielki sukces, że udało nam się odbudować populację dzikiego zwierzęcia, które było na skraju wymarcia. Dzięki wilkom z czasem powinny skończyć się problemy z nadmiarem dzików czy innych zwierząt niszczących uprawy. Tak, wiem, większość osób od razu pomyśli o atakach na ludzi, których w ostatnich latach faktycznie było nawet kilka, dokładnie 3, i to przez jednego, prawdopodobnie chorego, wilka w Bieszczadach, i atakach na zwierzęta hodowlane. W takim razie po kolei.

Na szczęście wszystkie ataki na ludzi zakończyły się jedynie płytkimi otarciami, a nie powyrywanymi kończynami jak w filmach. W całej Europie od czasów II Wojny światowej nie zarejestrowanego żadnego śmiertelnego ataku tych zwierząt na ludzi. Choć w jednej z gazet znalazłem wzmianki o czterech takich atakach, na nasze szczęście wszystkie miały miejsce na terytorium odległej Hiszpanii. Mowa tutaj o statystykach dotyczących całej Europy, czyli wliczając w to liczne watahy z Rumuni, Skandynawii i na Bałkanach!
Ataki na zwierzęta faktycznie są dość powszechnie zgłaszane, a co za tym idzie także opisywane w mediach, ale – czas na teorie spiskowe – bardzo wiele z nich umożliwiło hodowcom zarobienie na odszkodowaniu większych pieniędzy niż na zwykłej sprzedaży schorowanych sztuk. Co roku zgłasza się aż dwieście ataków wilków na zwierzęta hodowlane, za co Państwo wypłaca ponad pół miliona złotych rekompensat. Zdarza się, że komisje z ubezpieczalni wykrywają dziwne uszkodzenia ogrodzeń lub zaniedbania właścicieli stad, które umożliwiają te ataki na zwierzęta. Jak było naprawdę? Nie wiadomo, trzeba by spytać zaprzyjaźnionych pasterzy.
Nie twierdzę, że wilki nie atakują zwierzyny hodowlanej, ale jestem przekonany, że takie prawdziwe ataki – bez pomocy ze strony hodowców – zdarzają się o wiele rzadziej niż 200 razy do roku. W naszych lasach mamy od 80 do 200 tys. wolno biegających dzików, odwiedzających nasze miejskie kosze na śmieci, które wydają się prostszą przekąską niż ogrodzone i strzeżone owce. Czy to dużo? Chyba niezbyt, bo, co ciekawe, w Niemczech może ich być nawet od 3 do 5 milionów (źródło WWF). Czy obawiam się ataku wilków, gdy śpię gdzieś na dziko w lesie? Od czasu, gdy poznałem w swoim życiu wiele osób, które w weekend lubią sobie wyskoczyć na samotne spanie pod chmurką – bez namiotu – to już nie. Gdy porozmawiasz z kimś bardziej doświadczonym w tematyce wilków, zrozumiesz, że te zwierzęta zrobią naprawdę wiele, aby nie mieć z nami bezpośredniego kontaktu. To one uważają nas za śmiertelnie niebezpieczne istoty.
Jeżeli powinniśmy się czegoś obawiać, to tylko swojej bezmyślności. Bardzo wiele wypadków z udziałem zwierząt jest spowodowanych przez ludzi, którzy je prowokują. Turysta widzi węża albo żmiję (jedno niegroźne, a drugie jadowite) wygrzewające się na drodze, więc co robi? Oczywiście musi sprawdzić, czy spotkał to bardziej niebezpieczne zwierzę, i zaczyna je dotykać albo zbliża się do niego z aparatem! Co w sytuacji ukąszenia powinniśmy zrobić? Przede wszystkim zachować spokój, bo mamy stosunkowo sporo czasu na podanie surowicy, chyba że jesteś gdzieś na drugim końcu świata. Po drugie nie baw się w survivalowca i nie próbuj wysysać jadu, tylko zaciśnij (ale bez przesady) pasek lub sznurek nad miejscem ukąszenia i wezwij pomoc lub udaj się do pobliskiego schroniska. Więcej na temat pierwszej pomocy w dedykowanym rozdziale.
Ku przestrodze
Pewien czas temu w jednym z beskidzkich schronisk żmija zaatakowała mężczyznę biorącego prysznic! Brzmi to strasznie dziwnie, ale tak naprawdę było. Pechowy turysta wędrował szlakami cały dzień i co kilka godzin robił sobie przerwy, aby nabrać sił na dalszą część wyprawy. Podczas jednej z takich przerw położył swój plecak na ziemi i zachwycał się otaczającymi go widokami. Pech chciał, że jego plecakiem zachwyciła się żmija, która ukradkiem zadomowiła się w swoim nowym mobilnym lokum. Gdy turysta dotarł do swojego celu podróży, zameldował się i pobiegł pod prysznic, aby się trochę odświeżyć. Niestety najprawdopodobniej w sytuacji, gdy chciał sobie ręcznikiem przetrzeć zamydloną twarz, zaczął z zamkniętymi oczami grzebać w plecaku i natrafił tam na niespodziewanego gościa. Z perspektywy żmii niepożądanym gościem była „jakaś” ręka, więc ta, broniąc swojego terytorium, zrobiła, co potrafiła, aby się jej pozbyć. (źródło: Rysiek, GOPR)
Z tej historii płynie jeden bardzo ważny wniosek – aby zawsze mieć na uwadze to, że nasze rzeczy mogą okazać się atrakcyjnym schronieniem dla dzikich zwierząt. Gdy śpisz w namiocie i masz wystawione buty w przedsionku, to rano obowiązkowo postaraj się wysypać z nich potencjalnych nieproszonych gości. Mogą to być żmije, pszczoły, mrówki lub jakieś inne stworzonka. Tak samo, jeśli podczas przerwy ściągamy buty, aby przewietrzyć swoje stopy.
Największe niebezpieczeństwo, jakie może spotkać nas z strony zwierząt, to przypadkowe stratowanie. Trzeba jednak bardzo uważać, aby nie znaleźć się nieświadomie pomiędzy matką, a młodymi, np. warchlakami, bo wtedy wiadomo. Cytując klasyka, „Gdy spotykasz w lesie dzika [z młodymi], to na…”.
Ku przestrodze
Jeśli masz pecha, to nawet na najpopularniejszych miejscach w Beskidach możesz zostać „zaatakowany”. Wokół Szyndzielni można znaleźć wszystkie możliwe kolory szlaków. Wiele z nich biegnie równolegle, tylko na różnych wysokościach. W 2006 r. pewien 28-latek został stratowany przez wystraszonego byka (samca jelenia, bo samica to łania), który usłyszał powyżej siebie grupkę turystów. Wystraszone stado zwierząt ruszyła pędem w dół, przecinając inny szlak, na którym znajdowała się grupka turystów z Ukrainy wraz z 28-letnim przewodnikiem (choć poszczególne media różnią się co do detali). Szczęście w nieszczęściu, że tylko jedno zwierzę zahaczyło kopytem tylko jednego turystę. W szpitalu okazało się, że poszkodowany ma lekką kontuzję barku, której najprawdopodobniej nabawił się podczas upadku na ziemię. (źródło: Rysiek, GOPR)
Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, chciałbym doprecyzować, że z tej historii nie płynie taki wniosek, aby robić jeszcze większy hałas niż inne grupki turystów w okolicy, ale taki, aby spodziewać się niespodziewanego i mieć oczy dookoła głowy. Nie wszystkie sytuacje da się przewidzieć.
Jeżeli zwierzę ucieka od nas, to wszystko wskazuje na to, że jest zdrowe. Znacznie większą naszą czujność powinno wzbudzić dzikie zwierzę, które się nas nie boi, bo takie może nie tylko nas poranić (jak wcześniej wspomniany wilk z Bieszczad), ale także czymś zarazić .
Większe zagrożenie możemy sprowadzić na siebie, wędrując po górach z psami. Jak wynika z historii opowiedzianych mi przez GOPR, dzikie zwierzęta bardzo obawiają się kontaktu z ludźmi, bo dobrze wiedzą, że stanowimy do nich zagrożenie. Co innego jednak w sytuacji małego głośnego psa, który wtargnął na ich terytorium i na siłę próbuje wejść w rolę króla zwierząt, obszczekując wszystko, co się rusza. Część zwierząt może być zmuszona do nierównej walki o swoje terytorium, której taki miejski piesek całkowicie nie będzie się spodziewał.
Patrz pod nogi!
Śnieg, lód, woda czy błoto tylko czekają, aby znienacka wskoczyć pod Twoją podeszwę i spowodować upadek. Nawet podczas słonecznej pogody można znaleźć niebezpieczne kamienie, które mogą się odsunąć po nadepnięciu na nie. Jesienią lub wiosną uważaj na oblodzone pojedyncze skały schowane w cieniu. Z wędrówek zimą po szlakach poprowadzonych w kamienistym terenie najlepiej zrezygnować, chyba że posiada się odpowiednie przeszkolenie i sprzęt. Nie ryzykuj tylko dla ładnego zdjęcia, bo już zbyt wiele osób na świecie przypłaciło selfie życiem.

Podczas nocnych wędrówek
Wszyscy wiedzą, że nocą po górach nie powinno się chodzić, ale i wszyscy wiedzą, że to, co niepopularne, kusi najbardziej. Niezależnie od tego, czy planujesz nocny przemarsz, bieg samotnie czy w grupie po górach, czy wyruszasz w Tatry jeszcze przed świtem, aby wyprzedzić tłumy albo bezpiecznie wrócić z długiej trasy, musisz pamiętać o kilku rzeczach.
Zawsze sprawdź przed wyjściem stan naładowania akumulatorków lub baterii czołówki – osobiście wolę czołówki z bateriami, bo w wielu miejscach możesz je kupić już naładowane – których zadaniem będzie oświetlenie Ci drogi. Jeśli choć raz o tym zapomnisz, to pewnie będziesz na długo o tym pamiętał. Dobrze mieć w zapasie dodatkową miniczołówkę na czarną godzinę. Przyda Cię się w sytuacji, gdy pierwsza zawiedzie, albo gdy przyjdzie Ci wędrować z kimś gorzej przygotowanym do wyprawy – czyli na pewno nie z czytelnikiem Rajzyfiber.
Miej na uwadze, że maksymalny czas świecenia podawany na opakowaniu czołówek to parametr wyliczany przy najsłabszym trybie świecenia od momentu włożenia świeżych baterii do osiągnięcia poziomu natężenia światła (jak to ładnie romantycznie opisują) księżyca w pełni przy bezchmurnym niebie (technicznie to 0,25 luksa).
Choć w tym przypadku u różnych producentów mogą być przyjmowane inne wartości, dlatego warto się wczytać, porównując sprzęt różnych marek. Czy ten czas z opakowania będzie czasem użytecznego oświetlenia Ci drogi w deszczu, kiedy maszerujesz po czarnej, gruntowej ścieżce? Raczej nie bardzo, dlatego miej to na uwadze.
Ostatnim patentem, który może wpłynąć na bezpieczeństwo podczas nocnych wędrówek, a już na pewno mającym wpływ na Twój komfort psychiczny, jest hałasowanie. Gdy wędrujecie w grupie, czujecie się stosunkowo komfortowo nawet po zmroku i celowo, bądź nie, zakłócacie ciszę nocną. Tym samym nie zaskoczycie dzikich mieszkańców tego obszaru. Jeżeli wybrałeś się na wędrówkę samemu lub gdy trasa zajęła Ci więcej, niż planowałeś, to niezależnie od tego, czy maszerujesz po Beskidach czy Bieszczadach, wielokrotnie w Twojej najbliższej odległości dzikie zwierzęta będą wpadać w popłoch zaskoczone Twoją niezapowiedzianą wizytą. W takich sytuacjach raczej nic Ci nie grozi, ale pamiętasz pewnie historię z Szyndzielnią i jeleniem – lepiej dmuchać na zimne. Najgorsze to zaskoczyć matki z młodymi (dziki, niedźwiedzie, psy), bo może się to skończyć bardzo różnie.
Ja nocne samotne wędrówki po lesie zacząłem praktykować już w gimnazjum, a z czasem zasięg zwiększył się na całe Beskidy. Gdy wędrowałem w ten sposób systematycznie lub zimą (co nie do końca jest odpowiedzialne, ale w tej książce nie chcę nikogo ograniczać, a jedynie ostrzegać i przygotowywać na niespodziewane), czułem się dość komfortowo i kontakt z taką naturą był dodatkową atrakcją – spotkałem np. rysie. Dziś, gdy już raczej nie wybieram się na samotne trasy po zmroku, każdy taki nieplanowany kontakt z przedstawicielem dzikiej fauny stresuje bardziej, to też staram się nie zaskakiwać zwierząt i hałasuję. Sprawdzone metody na generowanie hałasu to oczywiście muzyka z telefonu lub mniej cyfrowa metoda polegająca na rozwieszeniu na plecaku metalowych garnków (lub innych głośnych przedmiotów) na sznurkach. Wspominam o tych metodach w tej książce, ponieważ wiem, że osoby, które pracują w schroniskach czy kasach wstępu do parków, też czasami je wykorzystują w swojej codziennej rutynie i uważają je za skuteczne, jeżeli są zmuszone wracać z pracy w dzikich rejonach gór po zmierzchu.
Akcja GOPR
Błatnia 11–12.04.2015
Godz. 2:50 Zgłoszenie zaginięcia w rejonie szlaku czerwonego z Błatniej do Jaworza Nałęża (zgłoszenie podane przez operatora 112)
– Dwóch młodych mężczyzn schodziło w nocy ze schroniska na Błatniej. Jeden z nich poślizgnął się na szlaku i stoczył się po stromym stoku do lasu. Kolega nawoływał i szukał zaginionego, ale nie znalazł go. Dotarł następnie do doliny Jaworza Nałęża do lokalu „Gościniec Szumny”, skąd z telefonu prywatnego zgłosił zaistniałe zdarzenie. Niestety połączenie zostało przerwane i nie udało się ustalić szczegółów zdarzenia…
Na miejsce zgłoszenia do Nałęża udaje się natychmiast patrol policji celem ustalenia i wywiadu z osobą zgłaszającą. Jednocześnie z centralnej stacji GOPR ze Szczyrku wyjeżdża zespół ratowników, zakładając w tych okolicznościach ustalenie i jak najszybsze dotarcie na miejsce zdarzenia. Udaje się ustalić numer kontaktowy do osoby poszukiwanej i wkrótce z nią połączyć. Z rozmowy wynika, że mężczyzna staczając się ze stromego miejsca w lesie, nie doznał żadnego urazu, nie zna jednak zupełnie terenu, jest przemoczony i wychłodzony, idzie jakąś ścieżką. Cenną dla ratowników wskazówką okazuje się informacja, że widział na drzewie znak z wyraźną literą H. Jest więc pewne, że znajduje się w okolicach tzw. Szlaku Harcerzy. Niestety szlak ten jest niedostępny dla samochodu terenowego, więc poszukiwania odbywają się pieszo, co znacznie wydłuża działania. Ok. godz. 5:20 udaje się odnaleźć zaginionego. Jest w kiepskiej formie, ale po podaniu ciepłej herbaty i udzieleniu wsparcia psychicznego udaje się go bezpiecznie sprowadzić do samochodu GOPR. Panowie zostali przewiezieni do miejsca zamieszkania.
I choć wszystko zakończyło się szczęśliwie, na pewno będą pamiętać, że na wędrówkę w góry nocą trzeba dobrze się przygotować, a latarka w telefonie to słaby pomysł na oświetlenie… (źródło: Rysiek)
Czytaj dalej: Cz.7 – Wzywanie pomocy
Inne wpisy na Rajzyblogu o podobnej tematyce
Lista wszystkich górskich tematów.
Wszystkie Rajzylisty czyli listy rzeczy do spakowania
Apteczka turystyczna – interaktywna lista
Co spakować na kilkudniowy trekking
Podobało Ci się ten artykuł? – Możesz nam pomóc – teraz kolej na Twój ruch!
Jeżeli informacje zawarte na tej stronie uważasz za wartościowy to daj nam znać pozostawiając wysoką ocenę (5 gwiazdek) pod postem lub pomóż nam go promować udostępniając go na swoim profilu w social mediach.
Powyższy post to fragment z najnowszej wersji książki Rajzyfiber (v4.0), tworzonej wspólnie przez specjalistów i pasjonatów oraz czytelników, który wkrótce zostanie udostępniony na tej stronie. Wcześniejszą wersję roboczą Rajzyfiber (v3.0) możesz pobrać za darmo z tej strony
„Rajzyfiber” – podręcznika świadomego i bezpiecznego podróżowania.

Jeżeli jesteś zainteresowany tą tematyką? Planujesz rodzinne wakacje albo wybierasz się na samotny wypad autostopem po świecie, czy trekking po najdalszych zakątkach naszej planety? W tej książce znajdziesz masę praktycznych wskazówek i rozbudowane INTERAKTYWNE listy „ekwipunku”, aby o niczym nie zapomnieć.
Pełny spis treści najnowszej wersji Rajzyfiber
oraz aktualny stan prac znajdziesz pod tym linkiem.
Idea która nam przyświeca:
„Nikt nie wie wszystkiego, jednak razem wiemy bardzo dużo. Nikt nie był wszędzie, ale wszyscy byliśmy gdzieś. Nieważne gdzie. Niezależnie od sposobu podróżowania. Istotne, że nasze doświadczenia się uzupełniają. Dlatego wspólnie możemy napisać ten podręcznik i ułatwić wszystkim czytelnikom wyruszyć bezpiecznie w świat. Niezależnie od celu podróży, możemy podpowiedzieć w jaki sposób świadomie go doświadczać.”
Podoba Ci się projekt Rajzyfiber i chciałbyś dołączyć do zespołu aby dzielić się swoja widzą i doświadczeniami ? Skontaktuj się z nami !!!